Artykuł Jerzego Ambroziewicza, Walerego Namiotkiewicza i Jana Olszewskiego „Na spotkanie ludziom z AK” zapoczątkował rehabilitację całego pokolenia wojennego, poddanego po wojnie przez komunistów nieludzkim represjom1. Ukazał się w szczególnym momencie – 11 marca 1956 roku, kilka tygodni po XX Zjeździe Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego i w przeddzień śmierci pierwszego sekretarza KC PZPR Bolesława Bieruta. Wraz z tygodnikiem „Po Prostu”, już wówczas pismem „studentów i młodej inteligencji”, a nie organem partyjnej organizacji młodzieżowej, wpisywał się w nurt przemian, prowadzących do październikowego przełomu. Opublikowany w ramach rubryki „Sprawy naszego pokolenia”, stał się początkiem ważnej i doniosłej dyskusji nad tzw. problemem AK, toczącej się „na łamach wielu czasopism i dzienników, między innymi także na wiosennej sesji Sejmu”2.
„Rehabilitacja” to złe słowo
Jan Olszewski opowiadał po latach o okolicznościach powstania publikacji:
„W ramach nieoczekiwanej odwilży, niespodziewanego lata w zimie, wpadłem na pomysł oficjalnego postawienia na porządku dziennym problemu rehabilitacji polskiego ruchu oporu, Państwa Podziemnego i Armii Krajowej. »Rehabilitacja« to złe słowo, chodziło o przywrócenie elementarnej godności i prawdy. Pamiętam pierwszą rozmowę z dwoma kolegami, z którymi pisywałem. Miała miejsce w kawiarni, gdzie umówiliśmy się w celu przedyskutowania kwestii redakcyjnych. AK stanowiła symbol oporu i zważywszy na narastającą przez lata atmosferę podjęcie tematu wydawało się na pierwszy rzut oka mało prawdopodobne. Uważałem jednak, że ze względu na wagę zagadnienia warto spróbować. Namiotkiewicz i Ambroziewicz zgodzili się ze mną. Zrobiliśmy to i…”3.
Oczywiście, aby zyskać aprobatę czynników oficjalnych, autorzy musieli posługiwać się określoną frazeologią. Jak można sądzić, podstawowy warunek druku stanowiła generalna aprobata dla socjalizmu, rewerencja dla Gwardii/Armii Ludowej oraz krytyka dowództwa Armii Krajowej.
Jan Olszewski przypominał:
„Za każdym razem trzeba było walczyć o teksty, przede wszystkim z cenzurą, która ustępowała stopniowo. Pierwsze moje materiały dotyczące AK dziś wyglądają blado, ale wtedy sam fakt, że można było przypomnieć pokolenie wyrzucone z pamięci, miał ogromną siłę oddziaływania. Temat był niesłychanie dla społeczeństwa ważny, narastał przez lata jako wielka narodowa tragedia. Mój artykuł pt. »Na spotkanie ludziom z AK«, który napisałem wspólnie z Jerzym Ambroziewiczem i Walerym Namiotkiewiczem, był przedmiotem długich debat w samej redakcji. Byliśmy w końcu – poza Ambroziewiczem – autorami z zewnątrz, nie reprezentującymi stanowiska zespołu. Pewne fragmenty trzeba było wycofać i kilka formuł trzeba było wprowadzić, żeby można było ten artykuł przepchnąć […]4. Zapewne efekt końcowy nie był imponujący, ale samo wprowadzenie tego tematu było czymś tak znaczącym, że od razu całe pismo w odbiorze opinii czytelników przerzuciło na »wyższe piętro«”5.
O emocjach towarzyszących lekturze świadczą zapisy w dziennikach i wspomnieniach dotyczących tamtego czasu. Żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych i Armii Krajowej, w przyszłości ceniony pisarz Jan Józef Szczepański zanotował, mając na myśli także tekst o „kulcie jednostki”, zamieszczony w „Trybunie Ludu”:
„Oba w naszych warunkach rewelacyjne. […] Artykuł w »Po prostu« jest bardzo bulwersujący. Teraz, po jedenastu latach, odkrywa się krzywdę wyrządzoną tym, którzy »zgrzeszyli« walką z okupantem. Aż dziwne, jak człowiek przywykł do tej krzywdy. Ona się już prawie zabliźniła, ale to jest taka blizna, która jeśli nawet nie boli, to uniemożliwia na zawsze szczery udział w tym, co po jej drugiej stronie powstaje i rośnie”6.
Maciej Maria Ścisłowski, później działacz Zrzeszenia Studentów Polskich, wspominał:
„To dość obszerne opracowanie było szeroko komentowane w każdym polskim domu. Po raz pierwszy w historii PRL-u w oficjalnie wydanej publikacji ci Bohaterowie przestali być »zaplutymi karłami reakcji«. To mówiło samo za siebie i świadczyło o pozytywnych przemianach, jakie się dokonywały, podkreślało jednocześnie rolę »Po Prostu« w ich współtworzeniu”7.
Na ogromny, choć spodziewany sukces zwracał uwagę sam współautor:
„[…] udało się coś, co było niemożliwe, a przyniosło kolosalny odzew i przeniosło popularność tygodnika nawet na środowiska bardzo dalekie od czegokolwiek, co sygnowała oficjalna prasa. […] Odbicie okazało się wręcz nieprawdopodobne, publikacja miała szeroki oddźwięk nie tylko w Polsce, ale także na emigracji. Uruchomiła mechanizm uniemożliwiający powrót do formuły dyskryminowania ludzi z Armii Krajowej, do traktowania ich jako osoby drugiego rzędu, obciążone dawnymi »winami«. To przywracało ogromnej liczbie Polaków prawo do przeszłości, do własnego życiorysu. Wiedziałem, że materiał wywoła poruszenie. […] Jeżeli już mówimy o tym, to zorientowałem się, jak nabrzmiały i dramatyczny jest to problem wtedy, kiedy… Przygotowaliśmy ostateczną wersję tekstu. Późnym wieczorem w przeddzień ukazania się numeru pojechałem do drukarni, żeby podać treść publikacji zecerowi. Miał pisać pod dyktando od razu na linotypie. Taki starszy człowiek. Zaczynam dyktować, dyktuję i widzę, że jemu tak dziwnie trzęsą się ręce. Nagle przerwał pracę. Podniosłem wzrok i widzę, jak płacze. To trwało dłuższą chwilę, zanim się opanował. Doskonale to pamiętam, mam w głowie na zawsze. »Przepraszam panie redaktorze – odezwał się. – Mój syn był w Armii Krajowej, zginął w Powstaniu«. Zdałem sobie sprawę, z jakim naprawdę odbiorem spotka się artykuł, w co trafiliśmy”8.
Początek dalszej dyskusji
W kwietniu 1956 roku weszła w życie ustawa o amnestii. Do redakcji zaczęli zgłaszać się więźniowie polityczni z okresu stalinowskiego, którzy opowiadali o swoich przejściach.
„Przez całe tygodnie miałem możliwość słuchania relacji dotyczących ich przeżyć. […] Nigdy nie zapomnę, jak przebieg swojego śledztwa referował kpt. Bernard Zakrzewski, szef kontrwywiadu Armii Krajowej. […] Przeżył tortury polegające na pozbawieniu snu w ciągu dwóch miesięcy. […] Miał widzenia, także na tym polegała zgotowana mu męczarnia. […] Tego nie sposób zrelacjonować, ja nie potrafię tego powtórzyć, nie potrafię… Coś absolutnie niesłychanego, nadzwyczajnego. […] To było coś, czego słuchać było bardzo trudno, a ludzie musieli to przeżyć”
– opowiadał Jan Olszewski9.
Napływały także liczne listy, pisane przez ludzi „różnego wieku, różnych zawodów, o różnych poglądach”. Wszystkie zawierały „żądanie prawdy o latach walki z hitlerowskim najazdem i żądanie naprawienia krzywd wyrządzonych tym, którzy wnieśli do niej wkład swej krwi i żołnierskiego trudu”10.
Wkrótce, ze względu na zakres cenzorskich ingerencji, Jan Olszewski nie wyraził zgody na podanie swojego nazwiska jako współautora artykułu Niech prawo zawsze prawo znaczy, opartego na relacjach więzionych i torturowanych uczestników konspiracji akowskiej11.
„Treść w stosunku do ujawnionych już faktów była zbyt letnia i oględna. Nazwiska czołowych złoczyńców z MBP nie przechodziły. Złowroga aura otaczająca bezpiekę wciąż paraliżowała”
– wyjaśniały autorki reportażu historycznego o „Po Prostu”12.
Na początku 1957 roku Jan Olszewski już sam uwydatniał w tekście „Odpowiedź na pewien protest” rolę funkcjonariuszy bezpieki, prokuratorów i sędziów, winnych bezprawia i zbrodni. Pisał też o ofiarach:
„Pseudonimy tych ludzi były znane całemu walczącemu podziemiu. Po wojnie poznawaliśmy ich nazwiska w związku z działalnością społeczną lub polityczną jaką prowadzili. Potem zniknęli. Niektórych zobaczyliśmy jeszcze w procesach pokazowych. O większości nie wiedzieliśmy nic. Sądzono ich tajnie. Dzisiaj znów możemy ich zobaczyć w salach wielkiego gmachu w Lesznie. Znów stają przed sądem. Po raz ostatni. I mówią to, czego im wtedy mówić nie pozwalano”13.
Obszerne fragmenty zostały zakwestionowane przez cenzurę, m.in. takie:
„[sądzono tajnie] w celach więziennych, [ludzi] nieraz przeniesionych na noszach wprost z izby tortur. Sądzono ich w procesach, w których akt oskarżenia był jednocześnie wyrokiem, w którym rola obrońcy polegała na namawianiu oskarżonego do przyznania się do winy, a rola sądu – na niedopuszczeniu, by oskarżony powiedział zbyt wiele”
oraz:
„Wielu z nich nic już nie powie na swoją obronę ani nikogo nie będzie oskarżać. Umarli nie mówią. Ale ci, co dożyli własnych procesów rehabilitacyjnych, opowiadają rzeczy potworne i straszliwie prawdziwe”14.
Okładka książki Na spotkanie ludziom z AK, Warszawa 1956. Fot. Zbiory Fundacji Archiwum Jana Olszewskiego
* * *
Światła dziennego nie ujrzał zakwestionowany przez cenzurę w lutym 1957 roku tekst „Rachunek krzywd”. Jan Olszewski i Jerzy Ambroziewicz pisali:
„Amnestia z 1956 r. była próbą złagodzenia przerażającego bilansu policyjnego systemu władzy. Przynajmniej na odcinku przestępstw tzw. antypaństwowych próba ta okazała się połowiczna”.
Podkreślali, że wolność odzyskało jedynie 38 proc. skazanych w procesach politycznych. Przytaczali wstrząsający list autorstwa jednego z nadal przetrzymywanych, w okresie okupacji więźnia Auschwitz i Mauthausen, który za późniejszą przynależność do nielegalnej organizacji usłyszał wyrok śmierci. Autorzy zauważali, pytając retorycznie:
„Tysiące ludzi w więzieniach pisze do różnych władz i urzędów i czeka na odpowiedź. Jak długo będą musieli jeszcze czekać? I jak można im pomóc?”15.
Twierdzenie, że Jan Olszewski spełniał wówczas „misję dziennikarza-socjalisty, żywo wierzącego w ideały ustroju”16 świadczy o dalekiej nieznajomości jego biografii i przekonań.
1 Zob. Na spotkanie ludziom z AK, „Po Prostu”, nr 11 (373) z 11.03.1956 r. [w:] Po prostu. 1955-1956. Wybór artykułów, Warszawa 1956, s. 115-125.
2 Na spotkanie ludziom z AK, oprac. K.M. [Karol Małcużyński?], Warszawa 1956, s. 7. Tamże przegląd głosów.
3 Justyna Błażejowska, Ta historia wciąż trwa…, s. 234.
4 Przy innej okazji dodawał: „Koledzy próbowali narzucić nam różne sformułowania, na niektóre nie mogliśmy się zgodzić. Wystąpił – jak nazwałby to Janusz Szpotański – muchotłuk wokół sprawy” (Justyna Błażejowska, Ta historia wciąż trwa…, s. 234).
5 Prosto w oczy…, s. 72.
6 Jan Józef Szczepański, Dziennik, t. 1: 1945-1956, Kraków 2009, s. 601 i 602, zapis z 14.03.1956 r.
7 Maciej Maria Ścisłowski, Gawęda o naszej młodości. Zrzeszenie Studentów Polskich… było i takie, Warszawa 2010, s. 77.
8 Justyna Błażejowska, Ta historia wciąż trwa…, s. 235. Jerzy Ambroziewicz wspominał: „W tramwaju […] wyciągnąłem szczotki z artykułem i powiedziałem do brata: popatrz Wojtek, piszę tu o was”. Wiadomo, że „szarpało, a ludzie zaglądali mu przez ramię” (Barbara N. Łopieńska, Ewa Szymańska, Stare numery, Warszawa 1990, s. 63).
9 Justyna Błażejowska, Ta historia wciąż trwa…, s. 235-237
10 Jerzy Ambroziewicz, Walery Namiotkowski [wł. Namiotkiewicz], Jan Olszewski, Przyczynek do sprawy AK, „Po Prostu”, nr 14 (376) z 1.04.1956, s. 3. Tam też wybór korespondencji.
11 Zob. Jerzy Ambroziewicz, Walery Namiotkiewicz, Niech prawo zawsze prawo znaczy, „Po Prostu”, nr 15 (377) z 8.04.1956, s. 3.
12 Barbara N. Łopieńska, Ewa Szymańska, Stare numery…, s. 63
13 Jan Olszewski, Odpowiedź na pewien protest, „Po Prostu”, nr 1 (416) z 6.01.1957, s. 8. Tekst był polemiką ze stanowiskiem Leona Schaffa, zaprezentowanym w artykule Czy nowe po staremu?, ogłoszonym na łamach dwutygodnika „Prawo i Życie”. Zob. także oświadczenie Leona Schaffa i odpowiedź Jana Olszewskiego pod jednym tytułem Spór o procesy rehabilitacyjne, „Po Prostu”, nr 9 (424) z 3.03.1957, s. 6.
14 Cyt. za: Joanna Keńska, Burżuazyjne wymysły „Po Prostu”, czyli potyczki tygodnika z cenzurą w 1957 roku [w:] Dziennikarze władzy, władza dziennikarzom. Aparat represji wobec środowiska dziennikarskiego 1945-1990, pod. red. Tadeusza Wolszy i Sebastiana Ligarskiego, Warszawa 2010, s. 142.
15 Cyt. za: Dominika Rafalska, Agonia „Po Prostu”. Próby zachowania pamięci o jednym z najpoczytniejszych tygodników lat pięćdziesiątych XX wieku [w:] Dziennikarze władzy…, s. 104-105
16 Tak stwierdziła Dominika Rafalska w swojej książce Między marzeniami a rzeczywistością. Tygodnik „Po prostu” wobec głównych problemów społecznych i politycznych Polski w latach 1955-1957, Warszawa 2008, s. 91.